Co roku o tej porze mam ambicje narobić furę świątecznych pierniczków. I co roku zabieram się do tego jak pies do jeża.... jak przychodzi co do czego to po prostu nie chce mi się bawić z wycinaniem, dekorowaniem, albo co gorsza odechciewa mi się w trakcie i zamiast się przy tym relaksować zaczynam się wściekać! Już po drugiej partii mam serdecznie dość... W tym roku pomyślałam, że może będzie to fajny sposób na spędzenie czasu z Karoliną. I był! Wczoraj całe popołudnie spędziłyśmy w kuchni, a moja niespełna trzyletnia córeczka była zaangażowana w każdy etap produkcji - od zagniatania ciasta, przez wałkowanie i wycinanie, aż po dekorowanie oczywiście. Żebyście widzieli z jakim zaangażowaniem to robiła... I oczywiście tradycyjnie podjadała ciasto na surowo!
Składniki:
1/2 kg mąki pszennej
2/3 kostki masła
25 dkg miodu
2 łyżki mieszanki korzennej do piernika
4 łyżki cukru
2 żółtka
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
Przygotowanie:
Masło trzeba rozpuścić z miodem i przyprawą korzenną i odstawić do wystygnięcia. Żółtka ucieramy z cukrem. Następnie powoli, cały czas miksując, dodajemy rozpuszczony miód z masłem i przyprawami. Na koniec dodajemy partiami mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Po chwili ciasto będzie tak gęste, że mikser będzie miał trudności z dalszym ucieraniem, wtedy trzeba się przerzucić na pracę ręczną. Zagniatamy ciasto aż będzie gładkie i elastyczne. Zawijamy w folię i odstawiamy do lodówki na 2 godziny, aby odpoczęło lodówce. Następnie wałkujemy na grubość ok 1/2 cm i wycinamy foremkami ulubione kształty. Pieczemy w temperaturze 170 stopni przez ok 10-12 minut. Po wystudzeniu dekorujemy według własnej inwencji - lukrem, czekoladą, posypkami. Ja wybrałam tradycyjną dekorację lukrową, ale Karolinie najbardziej podobało się dekorowanie pisakami spożywczymi, kupionymi niedawno w osiedlowym sklepiku.
Uwaga! Ciasteczka po upieczeniu są dość twarde, chrupiące. Można je "zmiękczyć" wkładając na kilka dni do słoja z jabłkiem. Jabłko odda im swoją wilgoć.