Orzeszki to zdecydowanie jedno z moich ulubionych kulinarnych wspomnień z dzieciństwa. Kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, zawsze przed świętami organizowana była "Choinka" czyli wieczorne spotkanie świąteczne dzieci i rodziców z każdej klasy połączone z występami i zabawą taneczną. Do dziś pamiętam piosenki "Choinko piękna jak las", "Zima, zima, zima" i inne, które zdarza mi się nucić odkąd sama mam dzieci w wieku szkolnym;) Pamiętam także, że rodzice organizowali nam (i sobie) poczęstunek - kanapki z wędliną, jajkiem, żółtym serem, ogórkiem i papryką, najróżniejsze ciasta i ciasteczka. Nasze mamy przygotowywały popisowe ciasta i wymieniały się przepisami. Zawsze następnego dnia dzieciaki na karteczkach przynosiły spisane przepisy o które prosiły mamy kolegów, czy koleżanek. To miało niesamowity urok, łączyło rodziców i dzieci, integrowało i inspirowało, rodziły się nowe znajomości, przyjaźnie wokół tych tajemnych receptur. Dziś często nawet nie pytamy koleżanki skąd ma przepis, wrzucamy hasło w internet i już wszystko jasne! Szkoda! Chyba sporo tracimy.
Wracając do orzeszków... jadłam je zwykle właśnie na takich świątecznych spotkaniach. Jeśli dobrze pamiętam robił je tata mojej koleżanki. Nie mam co do tego pewności, ale ale robił on również najlepsze na świecie wafle z kremem i w mojej głowie to właśnie on był autorem orzeszków. Kruche, z orzechowym nadzieniem, pyszne! Moim marzeniem było zrobić takie w domu, ale do tego potrzebna była specjalna patelnia którą przywoziło się z Rosji, a później była sprzedawana na targach przez naszych wschodnich sąsiadów. Nie miałam chyba w tej sprawie wystarczającej siły przebicia, bo takiej patelni moi rodzice ostatecznie nie nabyli. Ale... kto powiedział, że dziecięcych pragnień nie można zaspokajać, kiedy zbliża się do 40? Na pewno nie ja! Kilka tygodni temu, szukając zupełnie innego sprzętu, znalazłam w sieci wypiekacz do tych obłędnych ciasteczek. Zamówiłam i czekałam na przesyłkę jak dziecko na Mikołaja! W tym czasie przejrzałam w internecie wiele przepisów na orzeszki. Rozgrzewając zwoje mózgowe do czerwoności próbowałam przypomnieć sobie ich smak i konsystencję, żeby odnaleźć taką recepturę, która najlepiej odda zapamiętane przeze mnie ciasteczka. Najbliższy mojemu wyobrażeniu okazał się przepis z bloga Madame Edith. Zmodyfikowałam go nieco po swojemu. Moje orzeszki wyszły kruche, ale nie rozpadające się, intensywnie orzechowe i z tendencją do szybkiego znikania!
Składniki na ok. 50 sztuk
Ciasto:
250 g mąki pszennej uniwersalnej
50 g skrobii ziemniaczanej
150 g masła
1 łyżka cukru pudru
1 łyżka cukru waniliowego
2 jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
Nadzienie:
150 g orzechów włoskich
100 ml mleka
125 g masła
100 g cukru pudru
Zaczynamy od nadzienia. Orzechy mielimy bardzo drobno. Zalewamy gorącym mlekiem, mieszamy i zostawiamy na 10 minut. Dodajemy pokrojone masło, mieszamy aż się rozpuści. Następnie wsypujemy cukier puder i raz jeszcze mieszamy (masa będzie rzadka, ale to nic, zgęstnieje) Wstawiamy do lodówki na godzinę.
Do miski wsypujemy mąkę, mąkę ziemniaczaną, cukier puder i cukier waniliowy oraz proszek do pieczenia. Dodajemy pokrojone w kostke masło i wyrabiamy chwilę ręcznie lub przy użyciu robota. Po chwili dodajemy jajka i jeszcze chwilę wyrabiamy do połączenia składników.
Z ciasta formujemy kuleczki wielkości orzecha laskowego. Układamy je w zagłębieniach wypiekacza, zamykamy i czekamy 2-3 minuty, aż się upieką. Warto poeksperymentować z wielkością kuleczek - zbyt duże sporodują, że połówki orzeszków "wyjdą" nam poza foremk, a za małe sprawią, że połówki będą niepełne.
Kiedy połówki orzeszków wystygną nadziewamy każdą z nich kremem i łączymy parami. Z tej porcji wyjdzie ok. 50 ciasteczek. Przed podaniem można je oprószyć cukrem pudrem.